środa, 3 września 2014

Tam i z powrotem... czyli Szwecja w jeden dzień.

Nie wiem jak to jest, że w dzień planowanego wyjazdu nagle zjawia się sąsiad, któremu popsuła się wtyczka od telewizora albo na ostatnią chwilę rozdzwaniają się telefony...?

Czwartkowe popołudnie - jeszcze nie do końca spakowani - dwie godziny przed odpłynięciem promu, z naprawioną wtyczką u sąsiada i spławionymi telefonami zaganiamy dzieciaki z podwórka pod prysznic, pakujemy w czyste ciuchy i do auta. Kierunek Karlskrona. 

Na odprawie tłumy Polaków i zadowolonych Szwedów z polskimi zakupami, a w tym wszystkim my. Przycupnęłam przy plecaku, dzieciaki krążą w kółko, a ja obserwuję... . Starsi Szwedzi mają coś w sobie takiego, że trudno ich nie rozpoznać z tą rozpromienioną buzią i zmarszczkami od wiatru i słońca. Są zazwyczaj pogodni i uśmiechnięci co stanowi niezwykły kontrast w tłumie rodaków :) 

Wchodzimy na pokład, następnie do kajuty i możemy odetchnąć. Odpływamy z Gdyni do naszych ukochanych skandynawskich widoków i możemy zaopatrzyć się w cukierki Polly, które ostatecznie stają się naszą kolacją.


Po całkiem dobrze przespanej nocy w kajucie z szumem wentylatora i kołysaniem statku, obudzeni dźwiękami Louisa Armstronga 'What a wonderful world' i po dobrym śniadaniu składającym się z bułki rozmaitości i kabanosa możemy zacząć zwiedzanie.


Uwielbiam kontrastowe zestawienia kolorystyczne i różnorodność faktur z natury, które potem mogą stać się unikatową inspiracją przy modelowaniu powierzchni czy szkliwieniu ceramiki... . Poniżej 'Pan porost i przyjaciele' na okolicznych skałach.




Pierwszą stacją jest Marine Museum, gdzie furorę robi wojskowy plac zabaw z mini kuchnią oraz obudowana odrębnym budynkiem łódź podwodna - NEPTUN - w oryginale.



Następnie decydujemy się na wycieczkę promem na wyspę Aspo i zwiedzanie fortu. Po kilku godzinach w Marine Museum zakładamy, że zdążymy wrócić do Karlskrony promem za dwie godziny... . Z promu czeka nas kilku kilometrowy spacer tam i z powrotem do fortu z półtorej mnie ;)

Będąc z 4 miesięcznym Julim w brzuchu i Kajem pod pachą wspinałam się spacerowym tempem na przełęcz Świętego Bernarda, ale to było 5 lat temu i kilka kilo mniej.


W drodze do fortu można było nacieszyć oczy białymi, niebieskimi i czerwonymi domkami z krótko przystrzyżonymi trawnikami, kilkoma drzewkami i kwitnącym krzewem przy werandzie domku. Najbardziej zachwyca mnie jednak brak płotów między posesjami. Uwierzycie ? Coś cudownego :)

Szwedzki spokój...

Jakiś czas później zahaczamy o sklep z prowizoryczną stacją benzynową, gdzie spokój szwedzkiego miasteczka widać na pierwszy rzut oka, gdy kasjer pojawia się przy kasie dopiero jak się stanie z towarem obok i zawoła - dzień dobry :) Tam zaopatrzyliśmy się w gruszkową oranżadę i powędrowaliśmy prosto do fortu.


W forcie...


Fort okazał się położoną na skalnej wysepce fortecą z zielonym dziedzińcem, pośrodku którego rosła jabłonka, a obok stał mały drewniany domek. W fortecy można było się pobawić w chowanego i poudawać duchy w ciemnościach w czym Kaj wiódł prym i straszył Julka, ale ten nie pozostał mu dłużny i w desperacji zaczął biegać za Kajem z udawanymi pająkami.






W drodze z fortu trzeba było nadać spore tempo, żeby zdążyć na prom powrotny do Karlskrony, choć potem okazało się, że niepotrzebnie bo za pół godziny płynął drugi :/


Tak dotarliśmy z powrotem do Karlskrony i mogliśmy pójść na upragniony przez chłopaków plac zabaw i poczekać na autobus, który miał nas zawieźć na prom do Gdyni... .



Na koniec pożegnanie z łosiem...



   




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz